– usłyszałam ostatnio od bliskiej koleżanki. Zatrzymało mnie to zdanie. Zawiesiłam się na słowie „power” i dlaczego tak bardzo zauważamy, czy towarzyszy nam w codziennych sprawach zapał i chęć działania, czy czujemy się jak ktoś ubrany w betonowe buty: może by i pobiegł, ale coś go trzyma w miejscu, do tego stopnia, że sprawy dawniej łatwe, stają się trudne i odległe.
Pomyślałam o trzech rzeczach, które sprawiają, że zapał do działania jest, albo go nie ma. Pierwsza – to stan zasobów własnych. I to w czterech sferach, w jakich sprawdzamy to na warsztatach: moje ciało (jego kondycja i zdrowie), emocje (tu – zdolność do mądrego przeżywania swoich emocji), intelekt (czym się karmi? fejsbukiem czy ciekawą książką?) i życie duchowe (które przenosi nas o „level up” na wielu płaszczyznach, w tym także odporności psychicznej). Z pewnością nie będzie „powera”, gdy w którejś z tych sfer przeżywamy poważny kryzys. Sama często przypominam sobie, w momentach gdy odpalam rakietę na księżyc i przewracam się o własne nogi, nie nadążając za pomysłami i planami, że nie na wszystko mam jeszcze zasoby. I że w tej pogoni za moment runę o kłodę smutku, jaki powróci, bo jeszcze nie udało mi się przeżyć do końca (a na pewno zrozumieć) trudu, jakiego nasza rodzina doświadczyła i w jakimś sensie nadal doświadcza w ostatnim czasie. Który nas psychicznie po prostu wypompował, a ujawnił się zarówno mocno w życiu moim, jak i mojego męża. Niesiemy go razem i niemądrze byłoby teraz zaczynać z nim na plecach biec maraton – choćby po to, by zapomnieć o wszystkich bolesnych wydarzeniach.
Więc po pierwsze: co się dzieje ze mną samym/samą? Może power wróci, gdy zwrócę się ku sobie i zatroszczę o dziedziny od dawna zarzucone, nie do końca zaopiekowane?
Po drugie: entuzjazm potrzebuje przekonania, że zadanie, które jest przede mną, jest w pełni spójne z moimi najgłębszymi wartościami. Jeśli nie wierzę w sens posiadania drona, nie będę dobrym agentem sprzedaży tych urządzeń. Jeśli nie wierzę w sens sprzątania całego domu na przyjazd gości, myjąc kafelki w łazience nie będę entuzjastyczna, ale wściekła na osoby, ktore mają mnie odwiedzić i „zabrały mi” kawał czasu potrzebnego na inne sprawy (choć zabrałam go sobie sama, robiąc rzeczy wewnętrznie dla mnie bez sensu).
Po trzecie, tzw. „power” potrzebuje systematycznej nagrody w postaci świętowania dobra, które udało się zdziałać. Rezultatu. Przelewanie wody z morza do dołka w piasku, w nadziei, że uda się tam je zmieścić, po krótkiej chwili wyczerpuje siły. Dlatego, że metodologia jest bez sensu i nie przynosi spodziewanego skutku.
Jakiś czas temu postanowiłam wreszcie „wrócić do siebie” – podejmować tylko te działania, co do których celu, metodologii i wartości nie mam żadnych zastrzeżeń. Lepiej zrobić mniej, ale w pełni zgody ze sobą, niż za cenę kompromisu, który domaga się ofiary z poczucia sensu. Bez sensu nie ma radości życia.
Małgorzata Rybak