„Stój!!!” – rozległo się na ulicy.
Po jednej jej stronie stała jeszcze mama z wózkiem, a po drugiej – chłopiec, na oko sześcioletni. W ręku trzymała telefon, w drugiej zadrukowaną kartkę A4 i próbowała te dwie rzeczywistości połaczyć wzrokiem.
„Ręce do góry!!!” – krzyknął pan, który znajdował się na przeciwległym krawężniku skrzyżowania. Kiedyś nazwalibyśmy go kloszardem, dziś osobą w kryzysie bezdomności, choć wyglądał na kogoś znajdującego się w kryzysie najmniej z nas wszystkich. Pół żartem powtórzył komendę. Mama z wózkiem zdawała się go nie słyszeć.
Chłopiec na dźwięk tego „stój!!!” stanął jak wryty. Jak kamienny posąg. Jak ktoś, kto nie wie, co złego zrobił, mógł zrobić albo jeszcze zrobi. To „stój” zamroziło go jak zaklęcie „Immobulus” z Harry’ego Poterra – które unieruchamia nawet tkanki, ruch jelit, przeponę, pracę serca. I tak na wdechu stał, czekając, aż mama przedostanie się na drugi brzeg wąskiej uliczki.
Gdy zbliżałam się do nich, zauważyłam, że na zadrukowanej kartce u góry jest orzeł biały. Nie taki w locie, ale godło państwowe. I pomyślałam, że to nie pismo z ZUS-u ani Urzędu Skarbowego, którego już sama koperta u mnie sprawia, że czuję się jak to małe dziecko, sparaliżowane na myśl o zawartości. I choć prowadząc poprzednią działalność nauczyłam się sprawnie wyrażać czynny żal za wszystkie kary spadające na mnie znienacka za rzeczy, o których nie miałam zielonego pojęcia – za kwity złożone o kwadrans za późno, za ułamek grosza przeoczony w przelewie (och, moje literackie porywy w końcu znajdowały jakiś wyraz w dialogu z martwą urzędową literą) – to za każdym razem widok zadrukowanej koperty robi mi dziurę w brzuchu.
Orzeł na kartce oznaczał jednak niechybnie pismo natury sądowej i gdy przeszli oni kilka kroków, zaczął niebezpiecznie krążyć wokół malca. Im bardziej mama wczytywała się w szlaczki i próbowała coś zrobić z telefonem, tym bardziej machała kartką nad chłopcem, jakby chciała na nim zdetonować cały ładunek przyniesiony przez listonosza. Chłopiec stał przed nią jak skamieniały, robiąc się coraz mniejszy i mniejszy. Aż odeszła z wózkiem, zostawiając go samego na środku chodnika.
„Co robić?” – pomyślałam i nie przyszło mi do głowy nic. Jak powiem tej mamie: „Niech Pani nie krzyczy, on się boi”, to chłopiec w domu dostanie takie manto, że będzie mnie przeklinał do końca życia. Jak zapytam jej, w czym jej pomóc, to jej nieprzytomny wzrok zauważy jedynie wroga albo kogoś, kto chce ją ocenić, i będzie jeszcze gorzej.
I wtedy zobaczyłam, jak chłopiec patrzy w bok. Wzrokiem pełnym gniewu i poczucia niesprawiedliwości. W tym niemym gniewie schowała się jego żywotność. Przez ten gniew będzie miał kłopoty i mama będzie biegać do wychowawczyni, a potem na konsultacje z pedagogiem, bo same z nim problemy. A przecież ten gniew to jego ocalenie. Sygnał od własnych granic, od znieruchomiałych tkanek, że istnieje przeciwzaklęcie. Że znajdzie jakiś tajny sposób, by w dorosłości to „stój” paraliżujące go na każdym kroku nie zdefiniowało jego życia.
Gdy piszę o nim, uświadamiam sobie, że mógł mieć lat sześć, albo pięć, albo cztery. I może tylko to jego przeogromne napięcie i milczenie dodawało mu wieku. Bo musiał przecież zaopiekować się zdenerwowaną mamą. Znieść jej krzyk, jej rozsypkę, jej nieprzewidywalne gesty. I nie sprowokować, by stało się jej i jemu jeszcze coś gorszego.
Starszy pan w wymiętym płaszczu z reklamówką pełną skarbów, jak czuły narrator ze znanengo przemówienia nadal prowadził swój monolog. „Stój! Ręce do góry! Wszystko szybko! Wszędzie te nerwy!!! Tak, bo życie takie jest w tym kraju! Bo gdyby było łatwiejsze, to by nie było tak ciężko, nie byłoby tyle nerwów!”.
W tym kraju, na tej planecie. W codzienności naszej, do której spadają co raz to ogniste latawce z orłami, nietoperzami, pociskami, których się nie spodziewamy. Tak bardzo jako rodzice potrzebujemy uczyć się obsługi samych siebie. Tak bardzo potrzebujemy zatrzymywać na sobie energię tych rozsypujących nas niespodzianek. Tak bardzo potrzebujemy patrzeć na siebie samych ze współczuciem i łapać z miłością wielką to, co w nas kruszy się i spada. Żeby nie spadało na dzieci. Żebyśmy umieli mówić: „Okropnie się zdenerwowałam” zamiast „Zniknij” albo „Jesteś beznadziejny”.
Bądźcie dobrzy dla siebie
Małgosia
Ciężko mi Was zapraszać pod koniec mojej opowieści na kurs online i warsztat stacjonarny o odporności psychicznej, ale to już niedługo, więc przypominam, że można jeszcze dołączać TU (online) i TU (stacjonarnie).
Fot. Canva