Bliski dorosły opiekun, który koi emocje dziecka, pozwala na to, by taki opiekun uwewnętrznił się w nas na dorosłość. Dlatego dzieciom tak bardzo potrzebny jest ktoś, kto pomaga trudne uczucia nazwać, zrozumieć, przeżyć je i zobaczyć, jak słabną, i z wielkich i wszechogarniających robią się możliwe do ogarnięcia i pomieszczenia – aż miną. Jak przy mamie, która kołysze się z płaczącym dzieckiem w ramionach, aż ono wróci do równowagi.
Jeśli jako dzieci doświadczaliśmy wiele razy silnych i trudnych emocji i byliśmy z nimi całkowicie sami lub karani za nie – wewnętrzny opiekun nie koi uczuć, ale pilnuje, by nie czuć za wiele albo nas za uczucia karze. I gdy dziecko w nas boi się, jest smutne, rozgniewane czy zalęknione – nie ma oparcia. Wówczas albo staramy się nie czuć swoich emocji (zagłuszać je pracą czy znieczulaniem wszelkiej postaci), albo silne uczucia nas zalewają i jesteśmy wobec nich bezradni. Lub dzieją się obie rzeczy naprzemiennie.
Kiedy szukam, co jest pomocne w odzyskiwaniu zdolności ukojenia siebie i swoich emocji, myślę o dwóch rzeczach. Pierwsza to taka relacja (lub relacje) i takie towarzyszenie, gdzie możemy się tego uczyć. Gdzie możemy opowiadać o swoich emocjach i je oglądać, nazywać i traktować je bardzo poważnie, aż zrozumiemy, skąd są i co komunikują, i zacznie ubywać ich ciężaru. Są to relacje terapeutyczne, grupy wsparcia, empatyczne dwójki NVC czy też miejsca dojrzałej, empatycznej wymiany – dedykowane temu, by wspierać i odbudowywać system wewnętrznej opieki. Nie da się bowiem nauczyć kojenia emocji bez kontaktu z drugim człowiekiem, czyli z pominięciem drogi, na której uczymy się tego od maleńkości. Nie jesteśmy w stanie wiedzieć, co to znaczy być dobrym dla siebie, jeśli nie mamy gdzie doświadczać, że ktoś jest dobry dla nas.
Drugą rzeczą jest uczenie się opiekowania się sobą. Jest dla mnie trochę jak uczenie się bycia z małym dzieckiem. Od chwili symbolicznych narodzin – gdy decydujemy się uznać siebie za kogoś ważnego. I gdy zaczynamy traktować siebie jak kogoś, kogo kochamy i kto potrzebuje naszej miłości. Mówiąc do siebie życzliwie, czule i z miłością. Decydując, że siebie samych i tego małego dziecka w nas nie opuścimy, nawet jeśli cały świat to zrobi.
Kojenie swoich emocji zaczyna się od zobaczenia, że jest mi trudno. Nie, że jestem „jakaś” albo „jakiś” i dokładania sobie za to. Gdy wiem, że jest mi trudno, mogę sprawdzać, co się stało. O co mi chodzi. Możemy siebie pytać, kiedy już wcześniej tak się czuliśmy i skąd to znamy. Możemy poszukać wsparcia i opowiedzieć komuś o tym, bo gdy jesteśmy z czymś bardzo trudnym sami, to coś staje się coraz większe, aż zagarnia nas całkowicie. Możemy zapytać siebie, czego potrzebujemy, by poczuć się lepiej. Czasami potrzeba zaprosić ciało do ruchu, innym razem pomaga płacz, zawinięcie się w koc, kakao, dobry film. A czasami potrzebna jest jakaś zmiana w życiu. Opuszczenie czegoś, co nie wspiera, albo zaproszenie czegoś nowego.
Co Wam pomaga koić trudne emocje i opiekować się swoim wewnętrznym dzieckiem?
Bądźcie dobrzy dla siebie
m