Przypominam tekst sprzed pięciu lat i mam taką myśl, że moja praca, coaching, to także pozwalanie innym, by mogli potrzebować i by przyjmowali siebie potrzebującymi.
***
Wiem, że to zdanie, które ma dodawać otuchy, ale wiecie co? Nie przepadam za nim. Jest dla mnie coś smutnego w „trzymaj się!”.
Może dlatego, że tak wiele razy musiałam się trzymać, gdy było to niemożliwe. By wszystkie swoje cierpiące i rozpadające się kawałki własnymi rękami powstrzymać przed rozsypaniem. I mam takie myśli, że „trzymaj się” nie zawsze wspiera.
„Trzymaj się” nie wspiera, gdy znaczy „poradź sobie sama”.
„Trzymaj się” nie pomaga, gdy to tylko inna forma słów „nie potrzebuj”.
„Trzymaj się” nie wspiera, gdy znaczy „musisz wytrzymać coś, co ci nie służy” – bez pytania, czy nie da się wszystkiego pomyśleć i zrobić inaczej.
„Trzymaj się” niesie w sobie smutek pustki, gdy znaczy „daj mi znać, jak już sobie ze wszystkim poradzisz”.
Może nauczyliśmy się już tak trzymać, że nie przychodzi nam nawet do głowy, że potrzebujemy czegoś zupełnie innego – by móc potrzymać kogoś za rękę. I by tych rąk było wiele. By można się było trzymać dlatego, że blisko są dłonie, które w razie czego można poczuć w swoich.
Pamiętam pielęgniarkę, którą podczas zabiegu chirurgicznego na ostrym dyżurze zapytałam: „czy mogę panią potrzymać za rękę?”. A ona podała mi dłoń i stanęła bardzo blisko mnie, tak, że mogłam oprzeć głowę o jej fartuch. I wsiąkały w niego moje łzy. Spędziłyśmy w jednym pomieszczeniu tylko może 10 minut, a ten jej gest został we mnie do dzisiaj.
Trzymanie za rękę nie znaczy, że trzeba coś robić. To znak, że jestem obok przy tobie. W akceptacji, życzliwości, a czasem bezradności. Ale jesteś dla mnie kimś ważnym. I nie musisz się przy mnie trzymać.
Z życzeniami dobroci dla siebie <3
Małgosia