Mam poczucie, że to działa we wszystkie strony.
To coś o potrzebie czucia się kimś ważnym i ok. Przyjętym, znaczącym, mającym głos.
To coś o dawaniu innym uważnego spojrzenia, dostrzegania zmęczenia albo zmartwień, pytania o potrzeby.
To coś o dostrzeganiu samego siebie w złożoności potrzeb i granic, a nie siebie jako wykonawcy listy zadań, w której inni „powinni” pomóc, bo już samemu nie ma się siły ciągnąć wymyślonego przez siebie kieratu.
To też coś o bólu, kiedy ktoś z domowników nie czuje się widziany. I wtedy to jest coś o krzyczeniu, trzaskaniu drzwiami albo obrażaniu się. A obrażanie się to strategia na to, żeby ktoś w końcu zauważył. Że powoduje często skutek odwrotny do zamierzonego – to widać dopiero potem.
To coś o pracy, która staje się domem, bo tam łatwiej dostać uwagę i uznanie.
To coś o nastolatku, do którego rodzic mówi: „z domu robisz hotel”, i jest to tysięczny wyrzut i rzecz do skorygowania, i nie powinno dziwić, gdy domem staje się w końcu całkowicie i bez reszty kapela w piwnicy u kolegi, klub, słuchawki na uszach, smartfon, a niekiedy ulica. Niekiedy nawet ulica jest bardziej domem niż cztery ściany z rodzicami pod jednym dachem, pod którym klimat pomoże wytrzymać już tylko emigracja wewnętrzna.
To coś o fotelu, kocu, książce, uspokojeniu, dystansie od dziania się całego świata. O budowaniu zasobów, by móc tworzyć taki dom, w którym chce się być.
m
#bliskidom #bliskosiebie #bliskodrugiego