Fikcja rani

Fikcja rani

Pomiędzy byciem dla siebie jak przyjaciel, a staniem nad sobą jak kat, jest jeszcze inna droga. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to połączenie obu: lubienia siebie i wymagania od siebie ogromnie wiele. Gdy jednak przyjrzeć się bliżej, to nie jest ani to, ani tamto.

Można siebie samego ze swoimi ograniczeniami i słabościami odrzucić tak dalece, że potrzeba dopiero wytworzyć jakiś hologram własnej tożsamości, by poczuć się kimś wartościowym. Hologram, który zabłyśnie na niebie jak znak Batmana, ale będzie w większości napompowaną fikcją. W tej fikcji magiczna pompka Pana Kleksa powiększy każdy sukces, głośniki nagłośnią każdą supermoc, a wszelkie święte i znacznie mniej święte środki posłużą do celu, jakim jest autokreacja. Zaharowanie się na śmierć, półprawdy, kłamstwo, kradzież, używanie innych ludzi, nagięcie albo i zdeptanie także swoich własnych granic – aż do granic możliwości.

Zapomniane „ja”, skazane na banicję, kona wtedy gdzieś w wewnętrznym więzieniu. Tak niegodne miłości, rozczarowujące i za małe, że wstyd je światu pokazać. I zostaje jedynie autokreacja, brokatowa maska, tak przyrośnięta do twarzy, że trudno szukać już własnej.

Pozostaje w takich sytuacjach życzyć, by kiedyś doszło do spotkania. By człowiek, który tak dalece porzucił siebie, że musiał ubóstwić egzotyczne „ja” z krainy fantazji, zawrócił. Nawet gdyby kolorowy pałac własnej wielkości miał runąć i rozsypać się na drobne kawałki. To nieporównywalnie mała cena za możliwość spotkania w końcu tej poranionej części siebie, by móc spędzić z nią resztę życia i przeprosić siebie samego za to, co sobie zrobił. Od tej pory chodząc z nią zawsze za rękę. Bez sprzedawania jej za srebrniki podziwu, uznania i miłości świata całego.

m

#bliskosiebie #bliskodrugiego