W Zgierzu też może być pięknie

W Zgierzu też może być pięknie

W ciągu ostatniej dekady pojęcie work-life balance w zasadzie skazano na banicję, mówiąc, że równowaga jest niepotrzebna. Liczy się życie z pasją, życie szczęśliwe, jedno, całe, w wielu rolach.

Widzę w tym sens. Jednocześnie zastanwiam się, czym mierzy się tę pasję i czym się ją zasila. I w którym momencie całodobowy pasjonat trafia na ER (po polsku: SOR) ze stanem niewydolności organizamu, bo zabrakło zasilania. Czy pasja to emocjonalny high, czy robienie wyłacznie tego, co lubię (co zrobić, jesli niektóre rzeczy do zrobienia są przykre, jak wynoszenie śmieci albo trudny moment w pracy?), czy dzielenie się ze światem tym, co najbardziej umiem?

Choć mam wolny zawód i zdecydowanie w wyborach życiowych idę za tym, co we mnie żyje najmocniej, jestem staroświecka. Albo może: przekonuję się, jak wielka mądrość tkwi w starych zasadach. Ile nalejesz do baku, tak daleko pojedziesz. Nie wydawaj więcej, niż zarabiasz. Nie bierz rozmachu na księżyc, jeśli zasoby wystarczą ci na podróż do Zgierza.

Wierzę w troskę o równowagę między czasem z ludźmi – i samotnością. Między myśleniem – a skakaniem i tańczeniem. Między wygłupami i przytulaniem się z dziećmi – a wspólnym podejmowaniem obowiązków. Między rozmową z mężem o planach na tydzień – a byciem ze sobą bez żadnego tematu. Między pracą a odpoczynkiem. Czasem spędzanym poza domem i w nim. Widzę związek pomiędzy zjedzeniem pożywnego śniadania, a zdolnością do myślenia o innych i bycia dla nich.

Wierzę, że jedno zasila drugie. Że jedno bez drugiego jest niepełne. I że czasem musimy wybrać między jednym a drugim, i wówczas określenie priorytetu będzie miało dalekosiężne skutki. Czy bardziej potrzebują mnie ludzie gdzieś tam, czy ci całkiem blisko, tutaj, w pokoju obok.

Dla Ciebie, Czytelniku, może to być oczywiste. U mnie nie zawsze tak było.

Małgorzata Rybak