A w Niebie same Steinwaye

A w Niebie same Steinwaye

Przedwczoraj wieczorem byłam na recitalu fortepianowym Erica Lu.

Kiedyś wyobrażałam sobie Niebo jako miejsce, gdzie stoją Steinwaye i mogę na nich grać, ile chcę. W dodatku – umiem. Tak, jak się nigdy nie nauczyłam.

Zapomniałam, jak mocny mają dźwięk. Powala. Jest trójwymiarowy i najlepsza nawet płyta nie odda sposobu, w jaki dociera do ucha, gdy pianista siedzi piętnaście kroków przed tobą.

Dzień, w którym ogłoszono wyniki Konkursu Chopinowskiego, należał do najprzedziwniejszych.

Fala hejtu, która oblała zwycięzcę ze strony polskich mediów, napełniała mnie dogłębnym wstydem.

Po południu przypomniałam sobie, że miałam sprawdzić, czy aby nie zbliżają się jakieś koncerty laureatów we Wrocławiu.

I okazało się, że w niedzielę wieczorem gra Eric Lu. A ja przecież dopiero będę wracać z Poznania.

Problem sam się rozwiązał, bowiem bilety były wyprzedane. Aż znalazłam jeden ostatni – i wtedy postanowiłam, że kupię go synowi, który Chopina pokochał dawno temu.

Bardzo się cieszyłam, a trochę pękło mi serce z żalu, że mnie tam nie będzie (to był cichy bardzo dźwięk, jak klawisza najbardziej po prawej stronie klawiatury). Bo ostatni raz na recitalach laureatów byłam 35 lat temu.

Potem znalazłam magiczny guzik „bilety VIP” i na fioletowo podświetlił się jeden jedyny.

Kupiłam go mokra z emocji.

Na 50. urodziny, które świętuję przez cały najbliższy rok, aż do następnych.

Jeszcze nigdy nie byłam VIP.

Aż do tego momentu. I wczoraj siedziałam na krzesełku starając się poczuć, jak to jest być VIP dla siebie samej.

Nie jest tak, że inni znikają z pola widzenia.

Można do grona ludzi widzianych włączyć siebie.

I zobaczyć, że tyle lat odmawiało się sobie fundamentalnej przyjemności, jaką było słuchanie na żywo muzyki, którą pokochałam w czasie, gdy kształtowało się moje „ja”.

Eric grał ukochaną Sonatę b-moll, której pierwsza część jakoś bardzo odzwierciedla moje życie: stanie w szczerym polu w strugach deszczu w pociągu Intercity i zastanawianie się, jak na Boga zdążę do Filharmonii.

Zdążanie na wywiadówki, do księgowej, awaryjnego dentysty.

A potem ulga, że się po prostu jest.

Bądźcie dla siebie VIP

Małgosia

Pierwsze ze zdjęć – NFM, kolejne – moje.