Nagły przypływ liści, kropel i nut

Nagły przypływ liści, kropel i nut

Zajeżdżam do centrum Wrocławia i oto okazuje się, że tutaj drzewa zapomniały o lecie znacznie szybciej.

Ciepły żółty i czerwony rozlał się po wąskich pejzażach ulic mojej starej „dzielni”, że wszystko we mnie drży na ten widok i z zachwytu, i z lęku, że nie zauważam, jak czas mija.

Wodzę wzrokiem za kroplą deszczu na przedniej szybie, by nie uronić już ani chwili z unikalności życia, boję się bowiem, ze zaraz znów zagarnie mnie wartki bieg spraw i obudzę się w listopadzie.

Z radia leci Chopin, z drzew lecą liście, z przedniej szyby lecą na mnie bilety parkingowe obecne w aucie tak obficie, że jakiś dozorca mógłby je zamiatać w czułe stosy dla jeży. I nie pamiętam, gdzie byłam ani po co, gdy parkomaty drukowały dla mnie czas.

W studio „Dwójki” eksperci opowiadają, jak w Balladzie f-moll komuś zabrakło wyobraźni formalnej, a nad Scherzem h-moll ktoś inny przeleciał nazbyt szybko, a w innym utworze parę nut nie wybrzmiało.

Choć rozmowa toczy się w języku mandaryńskim, słucham jej z zapartym tchem, wiedząc, że tylko w tym oto wydarzeniu rzadszym niż sportowe olimpiady – możliwe są takie dyskusje.

Do domu wracam i zapadam się w dojrzałe mroki trzeciego etapu, i czuję sobość aż do ostatniej komórki, jak trzydzieści pięć lat temu, gdy słuchałam tej muzyki po raz pierwszy.

Wiem że jutro, w moje imieniny, w preznencie dla siebie, jak kiedyś, posłucham zaległych wykonań Sonaty b-moll (dlaczego jej marche funebre wydaje mi się hymnem na cześć własnego przeżywania, a nie płaczem za kimś?), Sonaty h-moll z jej niedościgłym rozkołysanym „Finale. Presto non tanto”, na którym zawsze łzy leją mi się niepowstrzymanie, i wszystkich Scherz.

Mazurków może mniej, a może wszystkiego jak leci. Bo już nie będzie lepszej pory – roku i mojego życia.

Chciałabym tu jakąś rozwojową puentę, ale nie mogę. Słucham.

Bądźcie dobrzy dla siebie i miejcie piękne jesienie
Małgosia