Płacz, który leczy rany

Płacz, który leczy rany

„Michał od dziecka przechodził trening niepłakania. Gdy uczył się jeździć na rowerze, jego tata stosował znaną Michałowi zasadę 'liczę do trzech’. Tyle miało zająć Michałowi pozbieranie się po upadku. Nieważne, że stłuczone kolano krwawiło i bolał nadgarstek.

Jego ojciec liczył do trzech, a następnie obracał się na pięcie i odchodził. Michał przerażony, że zaraz zgubi się w parku pełnym ludzi, zbierał się szybko z kurzu drogi, wsiadał na rower i mimo piekącego bólu, próbował jechać dalej.

Gdy zdarzało się, że po kolejnym upadku nie był w stanie wykrzesać w sobie werwy, ojciec podchodził do niego, szarpał go gniewnie i wyzywał go od najgorszych, kończąc retorycznym pytaniem: 'Jak ty sobie w życiu poradzisz?’. Michał kończy studia i to pytanie nadal dźwięczy mu w uszach.

Łzy Michała wzbudzały w jego ojcu wściekłość, dlatego jako dziecko wiedział, że za nic w świecie nie może mu ich pokazać.

Także wtedy, gdy dostawał lanie. 'Płaczesz? Zaraz dam ci prawdziwy powód do płaczu’, mawiał jego tata, a Michał jako jedenastolatek powziął decyzję, że ojciec już nigdy nie zobaczy jego łez. Również wtedy, gdy dostawał od niego w twarz i policzek palił go jak żywy ogień, a łzy mogłyby ugasić ten pożar.

Ostatni raz Michał jednak zapłakał: przed maturą, gdy ojciec spalił wszystkie prace, jakie chłopak przygotowywał, by zdawać na Akademię Sztuk Pięknych. Ojciec był zdania, że Michał powinien zostać inżynierem i nie zgadzał się na marzenia syna o malarstwie. Gdy Michał zobaczył w kominku tlące się skrawki, wybiegł z domu, po kilkuset metrach zatrzymał się zziajany i rozpłakał jak dziecko. Ojciec nie zobaczył jego łez.

Postanowił zdawać na politechnikę i zrobić kolejne podejście do egzaminu na ASP, gdy będzie miał już dyplom inżyniera, a ojciec się od niego odczepi. Niestety, nie dał rady, ponieważ zachorował na depresję. W mieszkaniu studenckim, które dzielił ze swoim przyjacielem Patrykiem, przestał wstawać z łóżka.

To Patryk zaprowadził go do lekarza, a potem do gabinetu psychoterapeuty.

Na swojej terapii Michał uczy się na nowo współczucia dla małego chłopca, którym był, a który żył w kompletnym emocjonalnym opuszczeniu. Nie miał do kogo pójść, gdy był poniżany i bity. To dla Michała trudne zadanie, bo w głowie nadal słyszy liczenie do trzech.

Jego terapeuta mówi mu, że czeka, aż Michał zacznie przy nim szlochać. Jeszcze się to nie udało, ale ponieważ jest ogromnie ciepłym i uważnym człowiekiem, Michał już zaufał mu na tyle, by dzielić się z nim swoimi myślami. Wraca do niego nadzieja na powiązanie życia ze sztuką, o czym kiedyś marzył. Zaczyna mówić o kompletowaniu teczki na ASP; przywiózł nawet z domu rodzinnego węgiel do rysowania i swoje ulubione suche pastele. Kiedy jego serce obmyje szloch, odzyska wigor i zza mgły depresji wrócą żywe kolory jego spopielonych onegdaj marzeń i potrzeb.

Płacz koi i reguluje układ nerwowy. Pozwala nam poczuć się bezbronnymi i wrażliwymi. Doświadczyć, że mamy serce z ciała, a nie z kamienia. Że to ważne, czego chcieliśmy i czego potrzebujemy. Kiedy nie mogę zapłakać, czuję zacisk na przeponie, która oplata mnie jak ciasna obręcz, zamiast witać głęboki oddech, który napełnia życiem. Bywa, że to znak, że wpadłam w stan zamrożenia, a – jak pisałam w rozdziale o lęku – to najbardziej samotna i najmniej rozwojowa ewentualność”.

To fragment z książki „Czuję, więc żyję”, który dedykuję szczególnie mężczyznom w ramach cyklu po Dniu Ojca. Wiele osób mnie pyta, czy to jest książka dla kobiet; wiele z deliberowania nad okładką dotyczyło grupy odbiorców. To książka dla każdego. Miałam pomysł, by dla mężczyzn stworzyć obwolutę, w którą mogliby zawijać książkę, by, cytując mojego kolegę, „nie było wstyd jej wyjąć w pociągu”.

To nie wstyd czytać książki o uczuciach, to nie wstyd czuć i nie wstyd płakać. Każda z tych rzeczy prowadzi ku życiu.

Bądź dobry, dobra dla człowieka, którym jesteś

Małgosia

Fot. Canva