Przyszło do mnie wiosenne przesilenie.
Patrzyło, patrzyło z boku wcześniej, jak pod wpływem słońca entuzjazm zabrał mnie do porządkowania góry prania. I do cięcia róż (bo forsycje już kwitną – kiedy zdążyły już zabrać się za rozkwitanie?).
Gdy przesilenie wkroczyło, energia uciekła. Poczułam, że moja koszulka bezszwowa znanej marki, kupiona dziesięć lat temu, jest mokra od potu, a ja zaraz się przewrócę.
– Czemu teraz? Czy wiesz, jak cudnie było poczuć w końcu przypływ sił?
Przesilenie milczało. Uśmiechnęło się blado. Uśmiechnęłoby się bardziej, gdyby miało więcej sił.
I mimo że takie osłabione, siłowałam się jeszcze z nim. Wypiłam kawę – jedną, która jak elektrody z wózka do resuscytacji, miała wysłać impuls prosto w serce. Ono dalej jednak słabło. „Charge three hundred”, załaduj do 300 Juli, powiedziałam w myślach, robiąc w ekspresie drugą kawę.
I nie pomogło.
Jeszcze siadłam na schodach, nadal w butach, bo tych w takich momentach nie mam siły zdjąć, i scrollowałam sama-nie-wiem-już-co. Internetowe życiorysy ludzi, którzy się nie męczą.
Przesilenie przysiadło tuż obok.
– Przecież NIC TAKIEGO dzisiaj nie robiłam – tłumaczyłam mu.
Pokiwało głową i milcząco wskazało kierunek: łóżko. Tam jak żołnierz zniesiony z frontu traciłam przytomność i odzyskiwałam ją z powrotem przez pół godziny. Aż na kwadrans przyszedł sen.
Wstałam potem nowa.
Przesilenie zostawiło list:
„Masz prawo czuć zmęczenie, zimowe miesiące były ciemne i chłodne, a Ty nie zapadłaś w zimowy sen. Przychodzę zadbać o Ciebie. Wysypiaj się, kiedy możesz. Całuję. Jutro też wpadnę. Twoje Przesilenie”.
Co cóż. Jakoś razem wejdziemy w kolejną wiosnę i będziemy jeszcze biegać boso po trawie jak szaleni.
Bądźcie dobrzy dla siebie z Waszymi przesileniami
Małgosia